Sześć pieczątek i 42 kilometry za mną. Ostatnia prosta i z górki, dosłownie i to nawet za bardzo…
Pieczątka siódma. Żar – Most na Białce

Ostatnie podejście – z Polany Wapienne na Żar (874 m). Po 15 minutach jestem na najwyższym szczycie Pienin Spiskich. Temperatura nieco spadła więc idzie się jeszcze przyjemniej. Robię sobie zdjęcie z tabliczką i odbijam stempel w książeczce. Ostatnie do kompletu, reszta trasy to formalność. Na wąskim wierzchołku dwa terenowe auta i rozpalony grill. Jak oni tu wjechali?
Wchodzę na niewysoką wieżę widokową. Podreperowano ją nieco od kiedy tu byłem ostatni raz. Nie trzeba już patrzeć pod nogi przy każdym kroku. Podziwiam stąd panoramę części Gorców i Jezioro Czorsztyńskie.
Chwila odpoczynku i ruszam dalej. Czerwone znaki prowadzą wąską granią głównego grzbietu Pienin Spiskich. 200 metrów dalej mijam Dziurę Mutiego – otwór w skale opatrzony tablicą. Łatwo do niej wpaść (i wypaść kilka metrów niżej). Trzeba uważać żeby nie zafundować sobie takiej rozrywki. Wlot jest zaraz przy ścieżce. Kawałek za dziurą wchodzę na skalne zwieńczenie grani, z którego robię zdjęcia. Kilka minut marszu i odbijam na południe w okolicy szczytu Lós (882 m).

Zejście jest niezwykle strome. Po takim dystansie mocno odczuwam to w kolanach. Staram się iść bokiem. Pół kilometra dalej ścieżka skręca na zachód. Przewyższeń już praktycznie nie będzie. Idę równolegle do potoku Przecznie, który ma tutaj swoje źródła. Obok Jurgowskie Stajnie a przy nich pasący się koń. Ciekawe czy sprzedawali wtedy sery, nie było czasu zajść. Szlak przecina potok, robi zawijas i prostą drogą wzdłuż polan prowadzi do Dursztyna. Stado owiec, dźwięki dzwonków a nad wieżą kościoła zachodzące słońce.
Charakterystyczny wał Pienin Spiskich za Żarem i Lósem na zachód kończy Przełom Piekiełko. Dalej w stronę Kremnicy liczne zalesione wzniesienia. Nie prowadzą na nie szlaki turystyczne ale można tam wejść. Okoliczne „Schronisko w Dziurowej Skale” może wabić koneserów szarlotki. Nie dostaniecie tu jednak ani kawałka ciasta ani pieczątki. To jaskinia, długa na 70 i głęboka na 17,5 m.
W centrum Dursztyna Diament zostawia czerwony szlak i skręca ku północnemu-zachodowi w kierunku Krempach. Ostatni odcinek będę szedł szlakiem zielonym, zaledwie 5 kilometrów do celu. Spodziewałem się wędrówki drogą asfaltową między miejscowościami. Nic bardziej mylnego. Idzie się tak około 1,5 km. Dalej między Czerwoną Skałką (789 m) a Furmańcem (717 m) skręcam na lewo w potężne polany. Trzeba tu wysilić wyobraźnię (albo użyć mapy), bo mogą być problemy orientacyjne. Aż do Przełomu Białki w Kramnicy ciągną się stąd tzw. Dursztyńskie Skałki.

Zachwycony doskonałym zachodem słońca gubię szlak. Idę początkowo po złej stronie Dursztyńskiego Potoku, obok Mikołajczynej Skały (731 m). Z pomocą map.cz wracam na trasę. Przez następny kilometr ścieżka przecina potok jeszcze trzy razy. Ostatni raz w okolicy Lorencowych Skałek, największej grupy formacji i wychodni skalnych, które mijam tego dnia. Niestety przez długi czas prowadzono tu eksploatację wapieni na potrzeby budownictwa. Doprowadziło to do znacznego ich zniszczenia. Obok najbardziej charakterystycznej skałki, Gęśli, ustawiono tablicę informacyjną i ławkę. Muszę kiedyś przyjechać tu na wschód słońca.

Dzwonię do kierowcy, z którym wcześniej umówiliśmy się na około 20:30. Kiedy przechodzę przez Krempachy robi się ciemno. Dochodzę do mostu na Białce i robię sobie ostatnie zdjęcie. Przejście Diamentu zajęło mi 15 godzin i 3 minuty, z przerwami na posiłki i robienie zdjęć. Przeszedłem 52 kilometry. Trochę było czekania w kolejkach ale mogło być znacznie, znacznie dłużej. Wracamy do Szczawnicy około 21. W drodze zamawiam jeszcze obiad z Przystani Flisak z dowozem do Białego Domku i tak kończę dzień.
I po przygodzie

Następnego dnia rano okazało się, że praktycznie nie mam zakwasów. Stawy też niczego sobie, warto było trochę poćwiczyć. Wyjazd zaplanowałem na cztery dni a cele udało się zrealizować w pierwsze dwa. Resztę czasu spędziłem na integracji z innymi gośćmi Białego Domku i zwiedzaniu Szczawnicy. Pogoda nie była najlepsza, więc dobrze udało się wstrzelić w okienko dzień wcześniej. Gospodarze zorganizowali grilla i zaprosili znajomych przewodników Beskidzkich. Skorzystałem z okazji żeby wypytać ich o szkolenie i codzienną pracę. Miałem już wtedy zamiar zapisać się na kurs ale myślałem raczej o Tatrach. Próbowali odwieść mnie od tego pomysłu i mieli dobre argumenty… Zacząłem szukać informacji o kursie jeszcze zanim wróciłem do domu.

Przed autobusem do Krakowa poszedłem jeszcze zobaczyć Wodospad Zaskalnik i porobić kilka zdjęć. W drodze powrotnej wstąpiłem do lokalnego oddziału PTTK zweryfikować odznakę. Oprócz ładnej, dużej blachy dostałem ładny dyplom. Dowiedziałem się o planach otwarcia nowego szlaku długodystansowego. Ma mieć 80 km i nazywać się Szafir Pienin. Poprosiłem żeby dali znać wcześniej, może mi uda się przejść go jako pierwszy? Pani z PTTK pamiętała mnie z weryfikacji Małej i Wielkiej Korony Pienin z października. Bardzo miło, chyba że tak mało osób interesuje się tymi odznakami. Trzymam kciuki, że to po prostu jednak pamięć. Po powrocie do domu zapisałem się na Kurs Przewodników Beskidzkich organizowany przez krakowskie biuro Gaudeamus. Ale o tym już w osobnych wpisach wkrótce…

Poprzednie wpisy z serii:
Diament Pienin cz. 3. Trzy Korony – Hala Majerz – Niedzica – Żar
Diament Pienin cz. 2. Wysoki Wierch – Sokolica – Trzy Korony
Diament Pienin cz. 1. Rezerwat Białej Wody – Wysoka – Wysoki Wierch
Diament Pienin – 52 kilometry, 7 pieczątek, 15 godzin epickiej przygody
Świetny artykuł, masa cennej wiedzy. Dziekuję za lekturę.