W październiku zeszłego roku wybrałem się na kilkudniowy wyjazd w Pieniny. Tak zaczęła się przygoda, która zaprowadziła mnie później we wszystkie górskie pasma w Polsce.
Kilka miesięcy przed wycieczką postawiłem na aktywniejsze spędzanie czasu. Wcześniej problemy z kolanami powstrzymywały mnie przed intensywnym uprawianiem sportu. Teraz zamiast biegania zacząłem od długich spacerów. Chodziłem coraz częściej i dalej, aż w końcu wędrowanie weszło mi w krew. Zacząłem od moich okolic – trójmiejskich lasów. Okazało się, że chondropatia rzepki to nie koniec świata a ortopeda nastraszył mnie trochę na wyrost.

Ciągnęło mnie w góry ale nie chcąc ryzykować urazu wybrałem łatwiejsze szlaki. Pojechałem do Ojcowskiego Parku Narodowego z nastawieniem na zwiedzenie każdego zakamarka. Przejście 30 kilometrów jednego dnia nie było już wtedy problemem. Nie czułem nawet zakwasów czy zmęczenia. Góry znalazły się więc w zasięgu ręki (nogi?). Przygotowując się do następnego wyjazdu pierwszy raz przeszedłem ponad 40 km. Byłem gotowy na trudniejsze wyzwania.

W dzieciństwie jeździliśmy czasami pochodzić po górach. Niewiele jednak pamiętam z tych wyjazdów. Tatry czy Beskidy kojarzyłem przede wszystkim z jazdą na nartach i desce. Praktycznie co roku wybieraliśmy się zimą do Krynicy, Białki, Zakopanego albo na Słowację. Samotna górska wędrówka była więc dla mnie czymś nowym.
Ciężko było się zdecydować, gdzie pojechać. Nie chciałem na pierwszy raz rzucać się w Tatry. Zauroczony zdjęciami przełomu Dunajca wybrałem Pieniny. Kierowało mną też przekonanie, że szlaki będą mniej zatłoczone niż w Karkonoszach czy Bieszczadach. Zaprosiłem mamę, żeby mi towarzyszyła na tej wycieczce. Ułożyłem plan w taki sposób, żeby pogodzić swoje wyjścia w góry ze wspólnym spędzaniem czasu w dolinach.

Zdecydowałem się na lot samolotem do Krakowa i wynajęcie tam samochodu (Traficara). Nie ograniczały mnie więc rozkłady lokalnych busów, które powiedzmy sobie szczerze jeżdżą “jak chcą”. Będąc mobilnym bez problemu dotarłem na odległe szlaki o bardzo wczesnych godzinach. Schemat ‘lot samolotem i wynajem Traficara’ umożliwił mi później zdobycie prawie całej Korony Gór Polski w trakcie trzech wyjazdów, ale o tym innym razem…
Żeby umilić sobie podróż samochodem, włączyłem klasyki piosenki turystycznej i poezji śpiewanej. Był to absolutny strzał w dziesiątkę. Wracając do nich wspominam z sentymentem pienińskie szlaki. Po powrocie zrobiłem własną playlistę i przed każdą wyprawą dodaję coś nowego. Znajdziecie ją tutaj i w menu bloga.
Nocowaliśmy w Hotelu Maria w Szczawnicy. Ceny nie są niskie, ale bronią się urozmaiconymi śniadaniami, wysokim standardem pokoi, strefą wellness, siłownią i barem. Wieczorami grana jest też muzyka na żywo. Każdy znajdzie coś dla siebie.
W kolejnych wpisach przeczytacie o:
-najpiękniejszych widokach w Pieninach,
-spływie Dunajcem,
-tym, jak w połowie szlaku na Żar zorientowałem się, że zostawiłem kluczyki w stacyjce,
-lokalnych odznakach turystycznych PTTK,
-i o graniu na fortepianie na lotnisku Chopina.
Czytaj dalej:
Dzień pierwszy: Pienińska jesień – Sokolica ze Szczawnicy