Końcówka zeszłego i początek tego roku upłynęły mi na zdobywaniu szczytów z wykazu Korony Gór Polski. Wiedziałem już wtedy, że zima jest moją ulubioną porą roku na wędrowanie po górach. Wyobraźnię od zawsze rozpalały obrazy alpinistów zdobywających wyższe szczyty, które zawsze pokryte są śniegiem i lodem. Tatry w zimowej odsłonie były więc naturalnie następnym krokiem mojego górskiego rozwoju.
Przygotowania do kursu
Stwierdziłem, że najpierw wypadałoby nadrobić braki w wiedzy, umiejętnościach i sprzęcie. Jestem z natury raczej lękliwy i nie wyobrażałem sobie wchodzenia w wyższe partie Tatr po obejrzeniu czegoś na YouTube’ie albo przeczytaniu poradnika. Zacząłem więc szukać informacji o zimowych kursach turystyki wysokogórskiej. Chwilę później Facebook zaserwował mi reklamę Climb2change właśnie taki kurs oferującą. Porównałem ceny i opinie z innymi organizatorami kursów. Okazało się, że koszt i program większości szkół są dosyć podobne. W Climb2Change jednak odpowiadały mi bardziej terminy a ich strona opisywała kurs bardziej szczegółowo niż duża część konkurencji.

Sprzęt wysokogórski (kask, raki, czekan, lawinowe ABC, uprząż, lina) miał zostać mi wypożyczony w cenie kursu. Pozostałe wyposażenie musiałem dokupić. Wiedziałem, że nie mam plecaka, który będzie spełniał wymagania takiej przygody i początkowo szacowałem, że na jego zakupie skonczą się przygotowania. Bazując na doświadczeniach z wędrówki w śniegu i mrozie z kilku poprzednich miesięcy pomyślałem, że posiadam niezłą podstawę, przynajmniej jeśli chodzi o odzież. Jednak po przestudiowaniu materiałów od organizatora w postaci poradnika jak się ubrać zimą w góry oraz górskiej checklisty, stwierdziłem, że trochę mi jeszcze brakuje. Ostatecznie po wielu długich wizytach w gdańskich sklepach górsko-turystycznych dokupiłem buty pod raki półautomatyczne, solidniejsze ciepłe zimowe spodnie softshellowe, w pełni rozpinane spodnie z membraną, rękawiczki linery, dwie czapki, kominiarkę, mapnik, lepszy termos i koc z folii NRC. Trochę tego wyszło… Jeśli jesteście z Trójmiasta i planujecie zakup sprzętu trekkingowego czy wspinaczkowego, to polecam sklep Tuttu we Wrzeszczu. Obsługa świetnie Wam doradzi a sprzęt możecie zamówić z ich magazynu do sklepu i przymierzyć zanim podejmiecie decyzję.
Na tydzień przed wyjazdem zacząłem się źle czuć. Choróbsko nie odpuszczało tak więc zrobiłem sobie test na Covid. Wynik był niestety pozytywny, przez co musiałem przełożyć udział w kursie. Ukłony w stronę właścicieli szkoły Darka i Poli, bo przesunięcie terminu nie sprawiło problemu, a zależało to w sumie wyłącznie od ich dobrej woli. Wpłacona zaliczka nie przepadła, a została uznana na poczet nowej daty. Wolne miejsce znalazło się ostatecznie w terminie 3-6 kwietnia. Zastanawiałem się tylko przed wyjazdem, czy warunki będą jeszcze wystarczająco zimowe. Spoiler alert: przerosły moje oczekiwania. Podróż do Krakowa pociągiem spędziłem na studiowaniu pozostałych materiałów przygotowujących do kursu. Dla wszystkich zainteresowanych turystyką górską polecam serię “Akademia TOPR”, którą znajdziecie na YouTube: https://youtu.be/X59LVeWRip8. PKP serwowało tego dnia “Papieskie kremówki”, które co prawda nie były najlepsze, ale nie można im odmówić tego, że były darmowe.

Z Krakowa do Zakopanego dotarłem zastępczą komunikacją autobusową. W deszczu, wieczorem po krętych drogach, kierowca jechał tak, że w pewnym momencie poprosiłem go żeby zwolnił. Do miejsca, w którym miałem nocować następne kilka dni dotarłem już taksówką. Bardzo polecam obiekt, Willę Wojciechowo: https://wojciechowo.pl/. Mają przyjemne i czyste pokoje, świetną lokalizację kilka minut piechotą od Ronda Kuźnickiego oraz obfite śniadania, które przygotowywano dla mnie na prośbę godzinę przed przyjętą porą serwowania.

Dzień 1. Wyjście na Polanę Kalatówki i zajęcia teoretyczne w Schronisku

Pierwszy dzień kursu przywitałem sprawdzeniem prognozy pogody. Przed przyjazdem do Zakopanego temperatura wynosiła 7 stopni i padał deszcz. Teraz były 3 stopnie na minusie a śnieg sypał całą noc. Punktem zbiórki przez następne cztery dni były okolice Ronda Kuźnickiego, godz. 8:00. Na miejscu załatwiliśmy kursowe formalności i otrzymaliśmy sprzęt (kask, raki, czekan i lawinowe ABC). Niewiele weszło już do plecaka, który zdecydowanie przepakowałem. Część sprzętu trzeba było więc troczyć i szedłem obwieszony jak choinka. Lekcja na kolejne dni, nie brać wszystkiego bo “jeszcze wejdzie”. Z Ronda Kuźnickiego ruszyliśmy na Polanę Kalatówki. W międzyczasie okazało się, że poznany właśnie kolega też jest z Gdańska, jesteśmy w tym samym wieku i na potrzeby kursu kupiliśmy nawet takie same buty. Tak, żyjemy w symulacji.
Przed wejściem do TPN uczyliśmy się obsługi detektorów lawinowych. Jest to urządzenie, które umożliwia zarówno znalezienie osoby zasypanej pod lawiną, jak i bycia odnalezionym. Oczywiście pod warunkiem, że obie osoby posiadają detektory. Przy kasach biletowych do TPN, jeśli poruszamy się samemu, można zrobić safety check korzystając z jednego z punktów kontrolnych. Gdy poruszamy się w grupie, jedna osoba prowadzi test i nie ma potrzeby testowania wszystkich urządzeń w takim punkcie. W trakcie testu grupowego sprawdza się czy detektory poprawnie nadają i wyszukują sygnał oraz poziom baterii.

W Schronisku Kalatówki, Szymon (nasz instruktor/ przewodnik/ratownik TOPR) poprowadził zajęcia teoretyczne. Mieliśmy okazję szlifować podstawy: o zasadach ubioru zimą w górach i pakowania plecaka, wzywaniu pomocy, zagrożeniach typowych dla zimy, czytaniu komunikatów lawinowych i o sztuce planowania górskich wycieczek. Przy okazji tego ostatniego punktu otrzymaliśmy jako pracę domową opracowanie planu wejścia zimą na konkretny szczyt. Zdążyłem wcześniej podzielić się moimi zamiarami zdobycia Rysów zimą w bliżej nieokreślonej przyszłości i taką właśnie wyprawę dostałem do przygotowania.
Dużo uwagi poświęcone zostało zagrożeniu lawinowemu. Dowiedzieliśmy się o poprawnym czytaniu komunikatów TOPR i prognoz pogody oraz metodach i narzędziach analizowania ryzyka. Dla wszystkich wybierających się zimą w Tatry koniecznie jest codzienne sprawdzanie komunikatów na https://lawiny.topr.pl/. Oprócz samego poziomu zagrożenia lawinowego istotna jest też tendencja i historia komunikatów z ostatnich dni, które pokazują rozwój sytuacji. Sekcja “Szczegóły oceny zagrożenia” zawiera informacje o rodzaju występujących problemów lawinowych oraz tzw. “różę wiatru”. Jest to graficzna reprezentacja kierunków geograficznych stoków o największym potencjale zagrożenia lawinowego. Do planowania tras została nam polecona również aplikacja FATMAP (https://fatmap.com/), która zawiera mapę 3D z możliwością nałożenia różnego rodzaju filtrów, m.in. takiego, który pozwala to na identyfikację potencjalnie zagrożonych lawinowo.

Otrzymaliśmy zestawy zawierające mapę papierową w skali 1:25000 oraz narzędzia do pracy z mapą: Avaluator 2.0, FREE tool (przymiar do poziomic), Snowcard (do mierzenia kąta nachylenia stoku w terenie) i kompas ze sznurkiem. Ja niestety przywiozłem ze sobą mapę w skali 1:30000. Najczęściej akcesoria tego typu przystosowane są do map 1:25000, więc nie nadały się do mojej. Avaluator 2.0 to zestaw pozwalający na ocenę ryzyka. Składa się on z karty zawierającej skalę zagrożenia, listy kryteriów oceny, plastikowej miarki kątów nachylenia stoku z lupą oraz książeczki instruktażowej.
Podstawową częścią planowania każdego wyjścia w góry jest sprawdzenie prognozy pogody. Strony, które zostały nam do tego polecone to m.in..: Mountain Forecast, Yr.no, Meteoblue czy pogoda&radar. Ostatnia zawiera interaktywną mapę aktualizowaną na bieżąco pozwalającą m.in. na śledzenie burz, co szczególnie przydatne jest latem. Z kolei Mountain Forecast oprócz podstawowych danych takich jak temperatura, prędkość wiatru czy poziom opadów, pozwala na sprawdzenie warunków osobno dla podnóża i szczytu danego masywu. Uwzględnia również graficzną reprezentację poziomów wysokości z warunkami w nich panującymi oraz godzinę wschodu i zachodu słońca.

Po zajęciach teoretycznych przyszła pora na praktykę i ćwiczyliśmy rozkładanie sond lawinowych. Okazało się, że szybkie jej rozłożenie nie jest wcale tak proste jak mogłoby się wydawać. W okolicy Schroniska Kalatówki znajduje się stacjonarne treningowe centrum lawinowe, gdzie każdy ochotnik może poćwiczyć korzystanie z lawinowego ABC: “Zestaw treningowy składa się z konsoli sterującej oraz zakopywanych pod śniegiem „ofiar” (nadajniki). Stosując własne zestawy lawinowe (detektor, sonda, łopata) i ustawiając odpowiednio trening na konsoli sterującej, można uzyskać sytuację podobną do tej na lawinisku, gdy po śniegiem znajdują się zasypani ludzie, a osoby pozostałe na powierzchni muszą jak najszybciej je odnaleźć, wykorzystując detektory lawinowe, sondy i łopatki. Gdy na konsoli sterującej wybierzemy liczbę „ofiar”, wyświetli nam się czas, w jakim powinniśmy je zlokalizować i wydobyć.” Źródło: https://tpn.pl/nowosci/centrumlawinowe-kalatowki
Przebyta trasa: Rondo Kuźnickie – Hotel Górski PTTK Kalatówki – Rondo Kuźnickie
Dzień 2. Wyjście na Halę Gąsienicową. Zajęcia z obsługi lawinowego ABC, chodzenia w rakach i hamowania upadków

Drugiego dnia kursu zimowe warunki nie odpuszczały. Prognoza pokazywała 4 stopnie na minusie i lekko prószył śnieg. Utrzymywało się duże zachmurzenie i tak pozostało już niestety do końca tygodnia. Coś za coś, chciałem zimę, mam zimę, z czegoś ten śnieg musiał spaść. Spod Ronda Kuźnickiego doszliśmy najpierw do Kuźnic, gdzie podzieliliśmy się na dwie grupy. Na potrzeby zajęć przewidzianych tego dnia dołączył do nas Darek, instruktor wspinaczki i współwłaściciel Climb2Change. Przed wejściem do TPN zrobiliśmy dwutorowe testy detektorów lawinowych. Droga do Murowańca przez Siodłową Perć mimo dużego zachmurzenia zachwycała widokami. Wyłaniające się zza chmur Granaty i Kościelec robiły ogromne wrażenie. Przed rozbiciem na Hali Gąsienicowej, gdzie mieliśmy spędzić spędzić kursowy dzień, zatrzymaliśmy się na chwilę w Schronisku Murowaniec. Pozwoliło to na zebranie pieczątki do książeczki GOT PTTK i zjedzenie osławionej schroniskowej szarlotki. Próbując popić herbaty z nowego termosu poparzyłem jeszcze język, co dokuczało mi później już do końca wyjazdu 😂.
Z Murowańca podeszliśmy na Halę Gąsienicową i gdzieś przy szlaku, w pobliżu podnóża Małego Uhrocia Kasprowego zatrzymaliśmy się, żeby odbyć ćwiczenia. Raki na buty, czekany w dłonie, kaski na głowy i wspięliśmy się na nieduże wzniesienie. Po drodze ćwiczyliśmy różne sposoby poruszania się w rakach i posługiwania czekanem podczas podejścia. Następnie pozorując upadki na stoku uczyliśmy się hamowania w kilku konfiguracjach. Zjeżdżaliśmy na brzuchu, na plecach, nogami w dół, a potem głową w dół. Dla zainteresowanych wstawiam link do filmu z serii Akademia Górska TOPR. Dowiecie się z niego jak poradzić sobie w sytuacji niekontrolowanego zjazdu stokiem oraz jak chodzić w rakach i z czekanem (fragment od 13:30):https://www.youtube.com/watch?v=X59LVeWRip8.
Kolejną częścią zajęć była nauka obsługi lawinowego ABC. Polegało to na zlokalizowaniu pod śniegiem “zasypanego” za pomocą detektorów lawinowych oraz sondy a następnie odkopanie spod śniegu. Muszę przyznać, że łatwiej już przerzucać węgiel niż w takich warunkach kopać w śniegu. Człowiek myśli, że co to tam śnieg, gdy w rzeczywistości 1 metr sześcienny świeżego, puchowego śniegu waży około 200 kg, a mokrego między 700-800 kg. Kiedy śnieg jest twardy, zlodowaciały, stanowi to znaczne utrudnienie w kopaniu. W prawdziwym lawinisku mogą zależnie od terenu dodatkowo znajdować się kamienie czy kawałki drzew a pokrywa lawiny bardzo szybko tworzy twardą skorupę. Należy przy tym pamiętać o tzw. krzywej przeżycia, która znacznie spada po 15 minucie od zasypania. Osoby znajdujące się pod śniegiem często nie mają jak oddychać, czasem śnieg wtłaczany jest wraz z siłą lawiny do dróg oddechowych. W poszukiwaniach liczy się więc każda sekunda.
Po kilku godzinach spędzonych w śniegu pierwszy raz w górach zrobiło mi się naprawdę zimno. Pod koniec zajęć włożyłem na siebie wszystkie warstwy, które miałem w plecaku. Na dłonie pod grube rękawice doszły jeszcze dodatkowe cienkie rękawiczki i do tego wrzuciłem sobie ogrzewacze chemiczne. Wypiłem też do dna resztę wciąż ciepłej herbaty. Z Hali Gąsienicowej wracaliśmy szlakiem obok Wielkiej Królowej Kopy przez Boczań do Kuźnic. Wspólnie z częścią uczestników podsumowaliśmy dzień obfitym obiadem w Barze Tatrzańskim. Bardzo polecam, świetna polska kuchnia, dobre ceny i bardzo krótki czas oczekiwania, w sam raz dla zmarzniętych wygłodniałych wędrowców. Zwyczaj ten utrzymaliśmy już do ostatniego dnia, świetna okazja na integrację po zajęciach.

Dzień 3. Praca z liną, nauka węzłów asekuracyjnych i wyjście na Nosal

Trzeciego dnia nastąpiły przejaśnienia, a temperatura wzrosła do jedynki poniżej zera. Spotkaliśmy się w Barze Tatrzańskim i tam przez pierwsze 4 godziny uczyliśmy się o rodzajach lin, węzłów, stanowisk, o zasadach asekuracji etc. Wiązaliśmy ósemki, kluczki, wyblinki, półwyblinki, węzły ratownicze, pół zderzakowe itd. Klarowaliśmy, skracaliśmy i zwijaliśmy linę. Dużo do zapamiętania dla kogoś, kto nie miał z tym wcześniej do czynienia i na pewno warto regularnie to powtarzać. Zadaniem domowym na następny dzień było powtórzenie wiązania kilku podstawowych węzłów asekuracyjnych. Około południa po przerwie na obiad wyszliśmy w kierunku Nosala. W okolicach początku podejścia na Nosal włożyliśmy kaski, raki i uprzęże i podzieliliśmy się w pary. Wchodząc szlakiem w parach na zmianę asekurowaliśmy się raz z ciała, raz z pomocą taśmy wspinaczkowej i karabinka hms zawiązanych na drzewie. Muszę przyznać, że nie jest łatwo chodzić po kamieniach i błocie w rakach. Wyżej leżał jeszcze śnieg i było już trochę łatwiej. W okolicach szczytu ćwiczyliśmy zjazdy na linie. Oczywiście nie opuszczaliśmy się ze stromych zboczy Nosala, tylko wiązaliśmy się do drzewa w lasku przy szczycie i schodziliśmy kawałek po niewielkim nachyleniu. Jeśli ktoś byłby zainteresowany tematyką asekuracji linowej i szukał poradników jak wiązać węzły itd., to polecam stronę drytooling.com.pl, gdzie znajdziecie sporo materiałów z tego obszaru: https://drytooling.com.pl/patenty. W tym filmie z kolei ratownik TOPR (występujący też w Akademii TOPR) Maciej Ciesielski pokazuje popularne patenty linowe: https://www.youtube.com/watch?v=6lhzuC3Bjrk&t=142s.
Stosunkowo dobra widoczność pozwoliła na zrobienie ciekawych zdjęć i podziwianie panoramy Tatr, w tym zimowego Giewontu. Szymon opowiadał o charakterystycznych miejscach, które można było dostrzec z Nosala. Dowiedzieliśmy się o miejscach znanych wypadków lawinowych i niebezpiecznych żlebach, m.in. o Żlebie Marcinkowskich. Nazwany został na cześć małżeństwa zarządzającego schroniskiem w Dolinie Goryczkowej, zmiecionym przez lawinę w latach 50’. Ciekawostka: w XIX w. pierwotne lasy mieszane wyeksploatowano, wycinając na opał lub w celach budowlanych a w ich miejsce sadzono świerki, czasami ich gatunki ściągane z innych obszarów Europy. Dotyczy to praktycznie wszystkich terenów leśnych znajdujących się na zdjęciu powyżej. Monokultura jest znacznie bardziej podatna na szkodniki. Osłabienie drzew w połączeniu z silnym wiatrem powoduje powstawanie sporych połaci martwego lasu, które w wielu miejscach można napotkać w Tatrach. Wracaliśmy z Nosala szlakiem przez Nosalową Przełęcz do Bystrej. Tradycyjnie wybraliśmy się jeszcze z grupą do Baru Tatrzańskiego na obiad. Wieczór tego dnia upłynął mi na przygotowywaniu planu zimowego wejścia na Rysy i ćwiczeniu patentów linowych przed ostatnim dniem kursu.
Przebyta trasa: Rondo Kuźnickie – Kuźnicka Polana – Nosal – Przełęcz Nosalowa – Potok Bystra – Rondo Kuźnickie
Dzień 4. Wyjście na Halę Kondratową, asekuracja w śniegu

Ostatniego dnia kursu prognozy rano pokazywały 3 stopnie poniżej zera. Za oknem pełne zachmurzenie i opady śniegu. Zima w pełni na dzień przed Wielkanocą. Czułem się nawet nieźle przygotowany dzięki ćwiczeniom na węzłach z poprzedniego wieczora. Ciężar noszonego plecaka zaczynał powoli dawać się we znaki, chociaż codzienne wieczorne rozciąganie się i rolowanie mięśni piłeczką fizjoterapeutyczną utrzymywało mnie w ryzach. Z Ronda Kuznickiego wyszliśmy do Schroniska na Hali Kondratowej. Przed wejściem do TPN zrobiliśmy oczywiście dwutorowy test detektorów lawinowych. Pogoda nie pozwalała na podziwianie całej panoramy okolicznych szczytów, chociaż to co było widać, robiło wrażenie. Zbocza Kalackiej Kopy i Giewontu we mgle. W oddali dwie osoby wchodzące poza szlakiem między skałami przy bardzo ograniczonej widoczności, opadach śniegu i drugim stopniu zagrożenia lawinowego. W Schronisku na Hali Kondratowej zrobiliśmy postój żeby się ogrzać i przedstawić przygotowane wcześniej plany wejść na przydzielone szczyty. Wizyta w schronisku była oczywiście dobrą okazją na zebranie pieczątki do książeczki GOT PTTK.

Do opracowania wycieczki w góry mieliśmy użyć aktualnie panujących warunków, które tamtego dnia ze względu na ograniczoną widoczność były bardzo niekorzystne. Biorąc to pod uwagę mój plan nie obejmował żadnego wejścia, koniec historii. Zupełnie serio jednak, przygotowałem dwa warianty zdobycia najwyższego szczytu w Polsce. Zima trwa w Tatrach od listopada do maja. Od 1 kwietnia do 30 listopada obowiązuje natomiast zakaz poruszania się od zmierzchu do świtu. Dopuszcza się chodzenie godzinę przed wschodem i godzinę po zachodzie słońca, kiedy niebo nie jest zupełnie ciemne. Wtedy jednodniowa wycieczka na Rysy z Palenicy Białczańskiej i powrót na parking przed zmierzchem może okazać się wyzwaniem. Mówimy o czasie przejścia, który nie pozwala na zostawienie sobie zapasu czasu na dłuższe odpoczynki czy nieprzewidziane sytuacje. Znacznie lepszym pomysłem jest więc planowanie zdobycia szczytu przed 1 kwietnia i rozpoczęcie wędrówki już około godz. 3:00. Chyba, że w którąś ze stron przewidujecie nocleg w MOKu, co nieco ułatwia sprawę. Zagrożenie lawinowe na szlaku za Czarnym Stawem występuje praktycznie wszędzie, dzięki stromym stokom, momentami przekraczającym 50 stopni nachylenia i droga wiodącą przez żleb. W ciągu sezonu wielokrotnie dochodzi do zejścia lawin z Rysów, zdarzają się przypadki zjazdu turystów spod samej Przełączki pod taflę Czarnego Stawu. Gdybyście byli zainteresowani zdobyciem szczytu zimą, to polecam tekst Łukasza Supergana z 8a, który opisuje jak to zrobić z głową: https://8a.pl/8academy/jak-wejsc-na-rysy-zima/.

Po przeanalizowaniu wszystkich grupowych wypocin zebraliśmy się do wyjścia. Założyliśmy uprzęże, raki, włożyliśmy kaski i w takim rynsztunku ruszyliśmy w stronę Kopy Kondrackiej. Gdzieś na początku północnych stoków góry związaliśmy się liną w dwójkach i zaczęliśmy ćwiczenia. Budowaliśmy stanowiska w śniegu, asekurowaliśmy z ciała, z półwyblinki i czekana, “zjeżdzaliśmy” z grzyba śnieżnego. Początkowo byłem sceptyczny co do tej ostatniej metody, mimo że była mi ona znana z materiałów instruktażowych i poradników. Tak na chłopski rozum człowiek myśli, że ile taki śnieg może utrzymać. No nie, jednak odpowiednio wycięty grzyb śnieżny wytrzyma bardzo dużo. Próbowaliśmy się oprzeć na linie w cztery osoby, ni ruszył. Ku naszemu zdziwieniu, niedaleko przechodził facet odziany w jeansy, adidasy, bez rękawiczek i plecaka. Szedł w górę ewidentnie w stronę szczytu. Po zakończeniu ćwiczeń ruszyliśmy do Kuźnic w ostatni marsz kursu.
Zakończyliśmy dzień podsumowaniem, podziękowaniami i obiadem w Barze Tatrzańskim. Zdecydowałem wtedy, że zostanę jeszcze na dwa dodatkowe dni. Zaczynały się właśnie święta i była idealna okazja żeby zaraz po kursie wypróbować zdobyte umiejętności na szlaku wędrując samotnie. Nie było problemu z przedłużeniem pobytu w Willi Wojciechowo i przebukowaniem biletów na powrotną podróż pociągiem. Sprzęt na kolejne dni bez żadnych dodatkowych kosztów pożyczyłem od Darka, co absolutnie zrobiło mi dzień. Wieczorem skoczyłem jeszcze z właścicielami Climb2Change na boulderownie w Zakopanem (Czysta Forma Bouldering). Wcześniej wspinałem się jedynie na ściance i szybko wyszły moje braki w technice. Skończyło się na pozdzieranej skórze i odciskach. Cenna lekcja, otrzymane wtedy od Darka i Poli wskazówki pomogą mi robić to lepiej w przyszłości! Polecam ten obiekt, bo mimo tego, że jest naprawdę kameralny, to nie było tam tłumów. Były za to ciekawie poprowadzone drogi, różne poziomy trudności i nietuzinkowe problemy (przynajmniej z punktu widzenia początkującego). Na miejscu jest możliwość wypożyczenia całego potrzebnego sprzętu.

Dzień 5. Dolina Pięciu Stawów Polskich

Pierwszego ranka po zakończeniu kursu, zacząłem dzień planowaniem. Sprawdziłem prognozy i komunikat lawinowy, wyjrzałem za okno i nie mogłem się zdecydować. Jedno to chodzić w grupie z doświadczonym przewodnikiem i ratownikiem, a drugie to ruszać na szlak samemu bez doświadczenia w Tatrach zimą. Nawet mimo odbytego właśnie czterodniowego kursu, podjęcie decyzji nie było łatwe. Dostałem wcześniej od naszego przewodnika sugestie szlaków, na które mógłbym się wybrać. Były to sugestie przyjemnych wycieczek a nie walki o przetrwanie, o ile dopisywałaby pogoda. Początkowo myślałem o Czerwonych Wierchach z Kir albo Kopie Kondrackiej z Kuźnic. Panujące warunki zniechęciły mnie jednak do obu pomysłów. Drugi poziom zagrożenia lawinowego z tendencją wzrastającą, bardzo słaba widoczność, opad świeżego śniegu. Później okazało się, że była to bardzo dobra decyzja bo TOPR ratował stamtąd turystę. Nieszczęśnik ugrzązł 60 metrów pod Małołącką Przełęczą (post TOPRu o akcji ratunkowej). Myślałem jeszcze o Hali Ornak i Dolinie Kościeliskiej ale ciągnęło mnie w Tatry Wysokie, żeby pooglądać okolicę chociaż z poziomu schroniska. Wybrałem się więc do Palenicy Białczańskiej, żeby stamtąd podejść do Doliny Pięciu Stawów, zachaczajac po drodze jeszcze o schronisko w Dolinie Roztoki. Na szlaku do Morskiego Oka było mnóstwo ludzi, mimo zimowych warunków i faktu, że był to piątek, godzina 10:30.

Na chwilę przed dotarciem do Roztoki zza chmur wyjrzało słońce. Klimatyczne schronisko w dolince, otoczone lasem prezentowało się pięknie. Nigdy wcześniej tam nie byłem. W środku nie zastałem nikogo poza obsługą. Chciałem szybko coś zjeść a na pytanie „Które ciasto poleca pani najbardziej?”, usłyszałem dwie odpowiedzi. Wziąłem więc szarlotkę i piernik co poskutkowało natychmiastową zgagą ale oba ciasta były bardzo dobre, polecam! Zebrałem pieczątkę do książeczki GOT i chwilę przed południem ruszyłem z powrotem na szlak.
Wróciłem do Wodogrzmotów Mickiewicza i stamtąd odbiłem na zielony szlak prowadzący do popularnej „Piątki”. Od razu włożyłem raczki, bo początkowo droga wiedzie stromo w górę po oblodzonych kamieniach. Na początku idziemy lasem, potem trasa łączy się z biegiem potoku Roztoka. Po drodze wychodzi na niedużą polanę Nowa Roztoka, gdzie jest szałas mogący posłużyć za schronienie w razie niekorzystnej pogody. Na tym odcinku po prawej stronie góruje masyw Wołoszyna, z którego w stronę doliny opadają liczne żleby. W tych miejscach zimą należy zachować oczywiście ostrożność ze względu na zagrożenie lawinowe. Po lewej stronie dolinę Roztoki zamyka Opalone, grzbiet wiodący od Opalonego Wierchu do przełęczy Roztockie Siodło. Dzięki tym dwóm masywom szlak w zimowym wydaniu, z graniami wyłaniającymi się zza mgły wygląda niesamowicie.

Na wysokości Krzyżnego, za Świstową Czubą, zimowy wariant drogi do schroniska odbija czarnym szlakiem w górę na lewo. Przygotowując się do wyjścia sprawdzałem drogę w Fatmapie i spodziewałem się, że w tym miejscu może być dosyć stromo. Widok zbocza przerósł jednak nieco moje wyobrażenie, ale była to świetna okazja żeby poćwiczyć chodzenie w rakach i z czekanem. Po drodze mijałem osoby schodzące, albo może bardziej zjeżdzające, bez raczków i kijków co dopiero raków czy czekana. Niekontrolowany zjazd w takim miejscu jest niebezpieczny. Można na kogoś wpaść lub uderzyć w drzewo i zrobić krzywdę sobie i innym. Sceny prawdziwie dantejskie, szkoda słów. Kilkanaście osób zjeżdżało tak wspólnie, śmiejąc się przy tym i próbując łapać się nawzajem. Kompletny brak wyobraźni. W trakcie podejścia co jakiś czas słońce wyłaniało się zza chmur pozwalając na podziwianie części okolicznych szczytów: Krzyżnego, Granatów i Koziego Wierchu.
Na samej górze bardzo szybko widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów, a w najgorszych momentach robiło się całkowite “mleko”. Podczas chwili odpoczynku zagadałem parę turystów, którzy szli obok mnie. Rozmawialiśmy najpierw o szlaku, potem ogółem o górach i zdecydowaliśmy iść resztę drogi wspólnie. Często wędrując samemu spotykam fajnych ludzi i tak było też w tym przypadku. Wraz z nowo poznanymi towarzyszami dotarliśmy po kilkunastu minutach do celu. W Dolinie Pięciu Stawów widoczność spadła do takiego poziomu, że nie było widać ani stawu ani okolicznych szczytów. Zrobiliśmy krótki postój w środku, co było okazją na zebranie pieczątki do książeczki GOT. Okazało się, że Jacek i Julianna przyjechali do Palenicy samochodem i umówiliśmy się na wspólny powrót. Podczas zejścia przechodziliśmy obok kolejnych entuzjastów niekontrolowanych zjazdów na tyłku. Z powrotem tą samą drogą do Palenicy Białczańskiej i po około 2 godzinach spędzonych na rozmowie o górach i wymianie doświadczeń byliśmy na miejscu.
Dzień 6. Czarny Staw pod Rysami

W sobotę, ostatniego dnia przed powrotem do domu obudziłem się już dosyć obolały. Kolejne wyjście w góry stało pod znakiem zapytania. Plecy i kolana po pięciu dniach wędrowania z ciężkim plecakiem (przynajmniej jak na moje standardy) dawały o sobie znać. Wstałem, zjadłem śniadanie i sprawdziłem prognozę pogody. Pierwszy raz od początku tygodnia była szansa na większe przejaśnienia. Z pewnością pomogło mi to w podjęciu decyzji, że jednak warto się zebrać i wyjść. Spakowałem się, zrobiłem rozgrzewkę i wyszedłem na dworzec autobusowy w Zakopanem zobaczyć czy w ogóle dam radę tam dotrzeć. Uderzenie zimnego powietrza i kilka minut ruchu przekonały mnie do wybrania się do Palenicy. Bardzo chciałem zobaczyć Rysy, albo chociaż ich widoczną część. Gdzieś po drodze mignął mi jeden z busów dowożący turystów i pomachałem kierowcy, żeby się zatrzymał. Kiedy dotarliśmy na parking przy wejściu do TPN, zobaczyłem tłum ludzi w ogromnej kolejce do kas biletowych. Kupiłem bilet przez internet i ominąłem wszystkich czekających. Mało osób chyba wie o tym, że biletu nie trzeba kupować w okienku. Przed wejściem do parku zrobiłem sobie jeszcze safety check detektora lawinowego korzystając z postawionego tam punktu Mammuta.

Duża część turystów wybierających się zimą do Morskiego Oka nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństw, które mogą wystąpić nawet na tym niepozornym szlaku. Droga przechodzi przez miejsca zagrożone lawinowo, w tym wylot Żlebu Żandarmerii. Wcześniej w lutym tego roku zeszła tamtędy potężna lawina, która zrównała z ziemią spory kawał lasu. Żeby udrożnić szlak ściągano sprzęt ciężki. Po drodze do schroniska mijamy jeszcze jedno lawiniaste miejsce, Biały Żleb. Mimo ostrzeżeń w postaci tabliczek i komunikatów, ludzie zatrzymują się w tych miejscach żeby zrobić zdjęcia czy odpocząć. W pewnym momencie droga asfaltowa do MOKu zaczyna się kręcić i można te serpentyny “przeciąć” korzystając w trzech miejscach ze skrótów. W tych krótkich odcinkach robi się bardzo ślisko, bo szlak przkracza strumyki wpadające do Rybiego Potoku. Zimą, dzięki oblodzonym kamieniom można być świadkiem scen walki o przetrwanie, kiedy zupełnie nieprzygotowani turyści w adidasach czy innych kozaczkach próbują tamtędy iść.
Największego górskie jezioro w Polsce też jest miejscem zagrożonym. Na jego zamarzniętej tafli zazwyczaj stoi mnóstwo turystów. Lawiny mogą zejść z okolicznych szczytów, chociażby z Opalonego Wierchu. W lutym zeszłego roku z Marchwicznego Żlebu zeszła ogromna lawina, która wyłamała taflę jeziora, zrywając płoty i tabliczki TPN. Na szczęście do zdarzenia doszło w nocy. Gdyby miało to miejsce w dzień, doszłoby zapewne do ogromnej tragedii. Kilka godzin wcześniej na tafli było podobno mnóstwo ludzi.

Kiedy doszedłem do najpopularniejszego tatrzańskiego schroniska, zrobiłem sobie krótki postój na zebranie pieczątki do GOT. Nie było mowy o zatrzymaniu się tutaj na dłużej ze względu na straszny hałas i ścisk które generowały tłumy zebranych tam ludzi. Założyłem raki i poszedłem taflą, którędy prowadzi zimowy wariant szlaku na Rysy. Podejście pod Czarny Staw jest dosyć strome i nie wyobrażam sobie robić tego zimą bez raków i czekana, albo chociaż raczków i kijków, co jest absolutnym minimum. Oczywiście większość ludzi, których mijałem próbowała szczęścia bez żadnego sprzętu, często bez zimowego obuwia. Ludzie ślizgający się w miejskich butach prowadzili tam również małe dzieci, co w ogóle nie mieści mi się w głowie. Kiedy znalazłem się u góry, odwróciłem się jeszcze żeby podziwiać panoramę okolicznych szczytów. Metr, może dwa pode mną jakiś turysta w adidasach i z jednym kijkiem trekkingowym próbował podchodzić czołgając się w górę zbocza ale z każdą próbą zjeżdżał w dół. Zaproponowałem mu alternatywną, mniej wyślizganą ścieżkę kilka metrów dalej.
Okoliczne szczyty były wtedy niestety całe skryte we mgle. Miałem jednak co chciałem, okazję żeby zobaczyć (chociażby z daleka) zimowy wariant szlaku na Rysy, a przynajmniej jego część do momentu Buli pod Rysami. Spotkałem śmiałków, którzy próbowali tego dnia wchodzić na szczyt, ale podjęli decyzję o odwrocie, nic dziwnego. W tle widać było trzy osoby, które od stawu szły na górę. Nie wiem czy byli to turyści, którzy planowali zdobyć górę, czy TOPRowcy, którzy szli komuś na ratunek. Była godzina 14:00 a na bezpieczne zimowe wejście na Rysy w dobrych warunkach należy założyć sobie około sześć godzin z MOKu. Do tego dochodzi zejście, więc mogliby być z powrotem w schronisku nawet około 11 wieczorem. Pod Czarnym Stawem spotkałem jeszcze faceta, który właśnie wyciągał drona i parę, która na kamieniu obok zrobiła sobie piknik z kilku butelek i puszek alkoholu. Zwróciłem uwagę, że latanie dronem w TPNie jest zabronione, a biwakowiczom, żeby uważali na lawiny… Kilka dni później na Rysach zeszła lawina, która spod samej Przełączki porwała snowboardzistę na około 850 metrów. Na szczęście przeżył i obyło się bez większych obrażeń dzięki plecakowi lawinowemu, który zdołał uruchomić. Po zdarzeniu do sieci trafił filmik ukazujący początek lawiny (post profilu FB Magazyn na Szczycie o zdarzeniu).

Źródło: Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe – TOPR
Po powrocie w okolice schroniska, kiedy ściągałem raki podszedł do mnie wraz z kolegą turysta, którego wcześniej spotkałem jak próbował czołgał się w górę pod Czarnym Stawem. Byli ubrani jak na jesienny spacer w parku. Pytali mnie o szlaki na Giewont i na Świnicę. Byli ze Wschodu, jakbym miał strzelać to stawiałbym, że z Indii. Wytłumaczyłem bardzo krótko, że to zły pomysł i zaproponowałem zamiast tego wycieczkę do Schroniska na Hali Ornak czy do Murowańca. Wracając do Palenicy widziałem jeszcze, jak jeden z nich przewraca się na śliskim asfalcie. Szli przede mną i po upadku odwrócili się do mnie i uśmiechnęli porozumiewawczo. Mam nadzieję, że na żadne szczyty później nie poszli. Wróciłem do Zakopanego busem z Palenicy, rozpakowałem i podsumowałem dzień obfitym obiadem w restauracji Czerwone Korale. Znajduje się ona zaraz obok Willi Wojciechowo i bardzo ją polecam. Odwiozłem pożyczony od Darka sprzęt i poszedłem spotkać się z Jackiem i Julianną w pubie obok Krupówek na dobre podsumowanie przygody.

I po przygodzie
Kiedy wyjeżdżałem z Zakopanego nastąpiło oczywiście rozpogodzenie. Z drugiej strony jednak wiązało się to ze znacznym wzrostem temperatury, co z kolei powodowało rosnące zagrożenie lawinowe, więc coś za coś. Muszę powiedzieć, że to był bardzo udany wypad. Zaczynając od samego kursu, który dał mi narzędzia do planowania następnych zimowych eskapad. Ocena własnych możliwości i tego jak, gdzie i kiedy zdobywać doświadczenie, tego właśnie było mi trzeba. Już podczas tych dwóch dni spędzonych na tatrzańskich szlakach po kursie była okazja przetestowania zdobytej wiedzy i umiejętności. Tatry zimą zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Od jakiegoś czasu zacząłem zagłębiać się w tematy wspinaczkowe i w tym kierunku ewoluują moje plany. Zamierzam wciąż dokończyć Koronę Gór Polski, ale kolejne przygody skupione będą już wokół wspinaczki skalnej i Tatr. Planuje też dosyć ambitne zagraniczne wycieczki, ale to jeszcze nic pewnego. Następny przystanek Diament Pienin, o czym wkrótce będę tutaj pisał. W sierpniu czeka mnie na pewno powrót w Tatry i przy okazji zakończenie zdobywanej samotnie KGP na Rysach. W czerwcu natomiast wybieram się znów z Climb2Change na kurs wspinaczki skalnej na Jurze.
Jeśli jesteście zainteresowani kursami górskimi wszelkiej maści (wspinaczka, via ferraty, skitouring czy taki właśnie, który opisuje powyżej), zajrzyjcie na https://climbingacademy.pl/. Polecam również Szymona Tatara, który był w trakcie kursu naszym przewodnikiem. Szymon to prawdziwa skarbnica wiedzy, człowiek o bardzo pozytywnym usposobieniu, zarażający swoją pasją do gór. Odwiedźcie jego stronę jeśli myślicie o wycieczce z przewodnikiem. Oprowadza nie tylko po Tatrach, jest Międzynarodowym Przewodnikiem Górskim UIMLA, więc zabierze Was na wiele Europejskich szczytów. Ofertę usług przewodnickich Szymona znajdziecie na jego stronie: https://szymontatar.pl/.
Zapraszam też do obserwowania mojego profilu na Instagramie, na którym wrzucam sporo materiałów.
Więcej zdjęć i filmów z tej wyprawy znajdziecie w wyróżnionej relacji z Tatr.